Materiały z Terenu

Szymon Węglowski - konstruktor instrumentów

 

Szymon Węglowski, ur.1993 r. w Kolbuszowej. 

 

Uczęszczał do szkoły podstawowej, gimnazjum w Kolbuszowej i liceum plastycznego w Rzeszowie, obecnie jest studentem III roku wydziału wzornictwa przemysłowego o specjalności projektowanie produktu i komunikacji wizualnej na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Jest budowniczym instrumentów, multiinstrumentalistą i niespokojnym duchem, który ciągle szuka swojego miejsca i swojej drogi zawodowej.

 

Początki zainteresowania muzyką

Kiedyś słuchałem dużo muzyki rockowej i punkrockowej. W gimnazjum zapisaliśmy się z bratem – Mateuszem i ekipą z gimnazjum na zajęcia muzyczne do MDK-u w Kolbuszowej. Chodziliśmy na zajęcia dwa razy w tygodniu po 2 godziny. Były to próby muzyki punkrockowej. Po jakimś czasie dołączył do nas Janusz Radwański, którego poznałem przez Internet. Kiedyś malowałem ręcznie koszulki i swoje prace udostępniałem na specjalnej platformie, gdzie ludzie udostępniają swoje prace. Jestem jakoś uzdolniony plastycznie, a takie coś sprawiało mi frajdę. W taki sposób poznałem Janusza.

Dzięki niemu zobaczył jak wykonuje się drumle, co stało się dla Pana Szymona inspiracją. To był zapłon w kierunku muzyki folk. Postanowiliśmy stworzyć projekt muzyczny: zrobić muzykę graną przez instrumenty rytmiczne jako podkład do poezji.

Stworzyli projekt „555”: spraszaliśmy poetów do Kolbuszowej, by im przygrać do ich poezji w trakcie czytania.

 

Zainteresowanie instrumentami perkusyjnymi

Od początku gry na zajęciach w kolbuszowskim MDK-u zainteresował się bębnami. Sam nie wiem dlaczego padło na perkusję. Pewnie dlatego, że jak zwykle wszędzie brakowało perkusisty. A może zrządzenie losu? Nie wiem.

Na początku pojawiły się bębny afrykańskie, dzięki Mateuszowi Stydze, który z kolei interesował się muzyką rasta i reggae. On wniknął mocno w te afrykańskie bębny, głównie djembe, czyli bębny kielichowe ze środkowej Afryki. Miał taki bęben, nawet dwa, który czasem sobie pożyczałem i na nim grałem. Poza tym miałem taki mały, pamiątkowy bęben, co przy moim niezbyt wielkim wzroście w gimnazjum zupełnie wystarczało.

Na tym bębenku przygrywał sobie w trakcie słuchania muzyki: to okazało się dobrą szkołą muzyki. Próbowałem grać do piosenek zespołu „Israel”, osłuchałem się z rytmem do piosenek o bardzo regularnym rytmie – jak metronom.

Udało się mu dostać zestaw perkusji, dzięki wspomnianemu Mateuszowi Stydze. Pewien mieszkaniec Rzeszowa, starszy, postanowił pozbyć się tego zestawu. Kiedyś na nim grał, a teraz leżało to u niego w garażu. To był stary Pol-Muz. Taki perłowy i czarny. Stare PRL-owskie bębny. Z tego zestawu coś sobie skleciłem i próbowałem grać na działce ale to był straszny huk. Postanowiłem przerobić ten zestaw.

 

 Początki zainteresowania budową instrumentów

Od prostej przeróbki zestawu perkusyjnego zaczęło się zainteresowanie Pana Szymona budową instrumentów. Z zestawu wyjął jeden bęben i przymocował do niego zakupione w tym celu tamburyno. Ten bęben zacząłem wykorzystywać przy okazji występów w ramach „555” i okazało się to dobrym pomysłem. Ja grałem na bębnach, Janusz też na bębnach, ewentualnie na drumli. W prezencie otrzymałem inny jeszcze instrument – cachon, co prawda akurat niezbyt udany egzemplarz ale za to bardzo mobilny i nadawał się na różne grania rytmiczne.

 

Instrumenty etniczne

Po pewnym czasie formuła grania z poetami się wyczerpała. Ile można stukać do poezji? Poza tym nie było widoków na dalszy rozwój. Trzeba było coś zmienić. Do kapeli „555” dołączyła Natalia Małodobry. Umówiliśmy się na wspólne granie przez Facebooka.

Na początku graliśmy covery różnych melodii i piosenek, także folkowych, bo graliśmy utwór kapeli „Burdon” – „Młynok”. Ukraiński utwór. Potem stopniowo do ich repertuaru zaczęli dobierać utwory ludowe: „Z tamtej strony jeziora” [Lipka], „Chmiel”. Cały czas występowaliśmy jako zespól „555”.

Przy tym graniu znów zacząłem próbować tworzyć jakieś instrumenty rytmiczne. Na początek zdarłem okleinę z przerobionego przeze mnie bębna z tamburynem, dołączyłem do niego z boku talerzyk i zacząłem grać na nim „z boku”. To była tzw. studzienka z wspomnianego zestawu. Użytkował także wspomniany wcześniej cachon.

Cały czas jednak to perkusyjne brzmienie nie było takie, jak sobie wyobrażał. Dlatego na poważnie zajął się budową instrumentów.

Zaczął od brazylijskiego berimbau: łuk, na który nakłada się pudło rezonansowe – tykwę. Ja nałożyłem puszkę po groszku, naciągnąłem strunę i już. Słuchałem wtedy jakiegoś zespołu pochodzenia brazylijskiego, jedna z ich płyt była nagrywana wspólnie z plemieniem z Puszczy Amazońskiej. Takie etniczne korzenie.

Dodatkową inspiracją stała się audycja radiowa „Wszystko jest folkiem”, którą zaczęli tworzyć razem z Jarosławem Mazurem i Januszem Radwańskim. Ja do nich dołączyłem. Jacek Podsiadło – poeta z Opola utworzył domowe radio internetowe „Studnia” a my – jak wielu innych – wysyłaliśmy nasze audycje. W pierwszej audycji nie wziąłem udziału ale w drugiej już miałem swój kącik i stałem się Adamem Słodowym Puszczy Sandomierskiej. Przynosiłem jakieś podstawowe instrument: grzechotki, kij deszczowy, berimbau, didgeridoo i opowiadałem, jak je zrobić. Wątpię, żeby ktoś coś zrobił, bo nie potrafiłem mówić ładnie i składnie. Ale poszło. Po kilku audycjach już na stałe dołączyłem do tej audycji.

Inspiracje do budowy instrumentów etnicznych czerpał głownie z Internetu: Allegro odegrało tu dużą rolę. Byłą tam specjalna strona o sprzedaży instrumentów etnicznych, w sumie pamiątkowych ale i tak nie było mnie stać na ich zakup. Niemniej jednak tam widziałem jakie one są. Zacząłem je budować, a po pewnym czasie nawet ozdabiać, co na początku mi umykało.

Na wszystkich tych instrumentach grałem i w audycji i w „555”. Byłem bardzo dumny z tego, że sam potrafiłem takie instrumenty sobie zrobić i na nich zagrać. To było coś dla chłopaka z bloku.

 

Instrumenty perkusyjne

Udane próby budowy instrumentów etnicznych zachęciły go do podjęcia poważniejszych prób eksperymentowania z bębnami: zaczęliśmy grać już wówczas dużo folku. Poza tym Janusz pracował nad swoim doktoratem o gwarze stąd i przynosił coraz więcej pieśni, właśnie stąd. Mieliśmy nagrania od pani Anny Marek z Dzikowca (np. Chmiel) i zaczęliśmy coś z nimi robić. Wówczas też zmieniliśmy nazwę na „Hadra”. Może z przekory? Z punkrocka? Trochę zapewne z przekory i chęci sięgnięcia do swojego dziedzictwa.

 

Pozyskiwanie surowców

Z zespołem „Kocirba” pojechał do Zbigniewa Butryna z Janowa Lubelskiego – znanego budowniczego instrumentów. Tam zobaczyłem że na dużo bębnów, ale też trafiły się przeróbki bębnów Pol-Muz. Ale mnie to podbudowało! Zobaczyłem jak tradycyjnie robi się bęben: na gięty łub naciąga się skórę zwierzęcą.

Dowiedział się , że najlepsza jest skóra sarny (też na mrozie dobrze się sprawdza): od tego czasu stałem się potworem. Gdy wracaliśmy samochodem i przebiegał pies, krzyczałem „Gazu”! zamiast „Hamuj”! bo bęben biegnie. Właśnie wówczas zapałem na bębny ostatecznie.

Oprawił skórę barana: musiałem oczyścić wapnem, moczyć w nim (rozpuszczony w wodzie) przez tydzień – dwa a ostatecznie przez miesiąc. Bardzo to i tak ciężko się czyściło robiłem to skrobaczką z deski i nożykiem. Ale udało się to zrobić. Jednak po pewnym czasie dowiedziałem się i zresztą sam to zobaczyłem, że skóra barania bardzo wchłania wilgoć. Gdy już naciągnąłem ją na bęben i wchodziłem do pomieszczenia, gdzie jest więcej ludzi to bęben się falował, brzmiał jakby w karto walić. Ale pierwsze koty za płoty.

 

Doskonalenie warsztatu udowy instrumentów i techniki grania

Na YouTube natrafił na zbiory Andrzeja Bieńkowskiego i listę odtwarzania, gdzie był suwalski bębenek obręczowy. To było niesamowite! Słuchałem gry na tym bębenku i podziwiałem sztuki, jakie wyczyniali muzykanci, a których ja nie potrafiłem.

Udało się coś wymyślić. Z zestawu niegdyś nabytego wyjąłem mniejszy bęben, tzw. tom, stolarz trochę go odciął i nawiercił dziury na brzękadełka. To musiało się udać! Brzękadełka zrobiłem z połamanych talerzy perkusyjnych, które dostałem z zestawem perkusyjnym. Za flaszkę zostały wycięte w prasie, oszlifowałem, a umocowałem gwoździami tapicerskimi i drutem. Do dziś bębenek się trzyma.

Hadra wówczas już działała w pełnym składzie i muzycy odnajdywali coraz większą przyjemność w graniu melodii ludowych. Już wciągnęło nas na całego. Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że ta „nasza tradycją, stąd” to nie jest jakieś coś, co można dowolnie kształtować, ubijać jak modelinę. Na to miał wpływ Jarek Mazur i Kocirba. Nawet zacząłem z nimi grać, bo lepiej się ludziom tańcuje jak jest bęben – rytm jest bardziej słyszalny. Z mojego punktu widzenia to było proste: rytm albo na dwa, albo na trzy. Słuchałem zespołu „Żywiołak”, gdzie używano bębna z talerzykiem. Zrobiłem sobie taki talerzyk z nieśmiertelnego zestawu.

Zestaw instrumentów był zupełnie inny, niż ludzie przywykli tutaj spotykać: bęben afrykański, gitara basowa i flet poprzeczny. Ludziom się podobało, chociaż nie tańczyli. Ale my byliśmy zespołem folkowym, którego celem nie było granie „pod nogę”. To miała być forma sztuki, uzewnętrznienia własnych potrzeb i pogodzenie potrzeb wszystkich członków Hadry.

Tego było Panu Szymonowi mało: stworzył zespół „Kulm” razem z przyjacielem z osiedla. Tam mieliśmy takie dzikie rytmy, tam odrywałem się od Hadry. Bo w pewnym momencie, gdy tak weszliśmy w rytm koncertów to stało się to trochę pańszczyzną. Nie było czasu na tworzenie nowych rzeczy i mnie to zaczęło męczyć.

Działalność Hadry uległa zawieszeniu, Pan Szymon zaczął grać z Kocirbą, co trwa do dzisiaj. Nie jest łatwo, bo ja i prymistka studiujemy w Warszawie, pozostali są na miejscu. Ale mimo przerw cały czas gramy ze sobą.

 

Dalsza edukacja w budowie bębnów

Dzięki audycji „Wszystko jest folkiem” poczuł potrzebę poduczenia się jak robić instrumenty, głównie bębny bo widział, że nie wszystko wykonuje jak należy. Wiedzy poszukiwał w Internecie, pytał wśród znajomych. Podczas poszukiwań natrafił na opis programu „Szkoła mistrzów budowniczych instrumentów tradycyjnych”, realizowanego przez IMiT. Tam znalazł praktyczne wskazówki i opis jak robić baraban: to mi się przydało, bardzo fajny opis, szczególnie opis przygotowania skóry. Dzięki temu mogłem skonstruować nowy baraban, lepszy a przede wszystkim lżejszy.

Było to dla mnie bardzo ważne, bo bardzo już wkręciłem się w środowisko „revival” i bardzo się starałem, żeby moje wykonawstwa były zbliżone do prawdziwych wyrobów, niegdyś wytwarzanych na tych terenach. Wielu podobnych do mnie wariatów jeździło do starych muzykantów, co było bardzo ciekawe. Ale ja sam nie pociągnąłem tematu na tym terenie, bo nie ma tradycyjnych bębnistów na tym terenie. Chociaż dwa lata temu byłem na badaniach terenowych, prowadzonych przez Muzeum w Kolbuszowej, trochę tak na przyczepkę z Januszem Radwańskim. Byliśmy w Przewrotnem u cieśli, który opowiadał, że był na weselu gdzie grał bęben z klepek. To był taki ogienek nadziei, że może jednak były bębny tutaj. Bo on grał na beczce.

Poza tym zainteresował się bębnami ceramicznymi. W Kolbuszowej jest pracownia ceramiczna, prowadzona przez Anię Kupczyk. Dzięki niej mogłem spróbować robić „udu” – afrykański instrument obrzędowy. Udało się zrobić dwa: jeden, duży stoi na działce a drugi mniejszy – używam go do grania. Jest zrobiony z gliny szamotowej nieszkliwionej.

Zrobiłem też bęben „darbuka” – bęben egipski. Bardzo się udał! Już miałem nawet zamówienia na darbuki.

 

Konstruowanie instrumentów na uczelni

Zaczął nawet zajmować się budowaniem instrumentów na uczelni: w poprzednim semestrze zająłem się „cachonem” pod kątem przystosowania tego instrumentu dla dzieci i sposobu przechowywania ich większej ilości. Na I roku siedziałem i robiłem fujarki z płyty PCV: fujarki proste jednootworowe (1.15:39 – próbka gry). Bardzo dobry instrument, nie różni się specjalnie brzmieniem od drewnianych a nie jest kapryśny jak drewniany. Zrobiłem też dużą fujarę długości 1,5-2 m. Jak trombita. Zainspirował mnie pan Puchłowski spod Warszawy, który robił fujarki z PCV. No i Internet.

Narzędzia

Używa do robienia zwykłych narzędzi stolarskich: pił, nożyków, a także dłut: nic mi więcej nie jest potrzebne. Ale jestem bardziej przetwórcą niż twórcą i to mnie męczy. Na razie odkładam.

 

Lira korbowa

Pana Szymona zaczęła interesować melodia pieśni: już nie sam rytm. Zafascynowały mnie liry korbowe. Zamówiłem sobie lirę u pana Janka Malisza z Męciny Małej i skonstruowałem do niej futerał. Zacząłem wykorzystywać technikę gięcia sklejki, co jest bliskie gięcia drewna i łubu, bo zawsze mnie to fascynowało. I się udało. Zrobiłem go w ramach pracy na uczelni. Zdobienia zrobiłem lutownicą, bo nie miałem jeszcze wypalarki. Siedziałem na tym całą noc, długo trwało ale nie mogłem się oderwać. Janek Malisz wręcz namaścił mnie na lutnika i kazał wręcz robić liry. I za to będę się zabierać. Będę budować liry

Co prawda tradycje lirnicze nie zachowały się w Polsce ale na Ukrainie. Bardzo jest to ciekawe i jest zapewne przejawem wprawdzie powolnej ale nauki muzyki. Dzięki temu, że mam lirę to zacząłem śpiewać, chodzić na chór (w Warszawie przy kościele św. Ducha).

Raz nawet zacząłem grać w Warszawie na Starym Mieście. Odzew był dobry od ludzi i zły od restauratorów. Śpiewam pieśni o śmierci, piekle, o tematach ostatecznych. Nie bardzo restauratorom się to spodobało.

Źródłem pieśni na początku była płyta Jacka Hałasa, który niegdyś tworzył „Bractwo Ubogich”, tworzących w nurcie „revival” i parał się lirnictwem. Na początku były filmiki na You Tube a później nabyłem jego płytę „Zegar bije”. Zacząłem próbować samodzielnie śpiewu z lirą.

Trafił na warsztaty pieśni w Koźlikach n/Narwią, prowadzone przez Serhija Petryczenkę, Ukraińca mieszkającego w Olsztynie. I tam udoskonalił swój śpiew lirniczy i technikę gry. Nie miałem kontaktu z panem Wyrzykowskim z Haczowa, to nie od niego uczyłem się sztuki gry na lirze. Ale spotkałem Pana Stanisława i bardzo go szanuję. Znam też Staszka Nogaja, spotkałem ich wszystkich na taborze w Zawadce Rymanowskiej.

Odbyło się nawet pierwsze podkarpackie spotkania lirnicze. Bardzo mi się to po także podobało. Zafascynowałem się też monodią polską Adama Struga co utwierdzało mnie w zainteresowaniu lirą.

 

Wszystka moja nadzieja uu Boga mojego,

nie boję sie nieszczęścia ni smutku żadnego.

Bóg zasmuci, Bóg pocieszy,

On jest Panem wszelkiej rzeczy,

także i moim.

 

To jest pieśń kościelna ale wyraźnie czuję, że to jest pieśń lirnicza. Zresztą wielu lirników to samo czuje i stała swego rodzaju hymnem lirników. Śpiewa to Janusz Prusinowski na płycie „Monodia polska”. W programie „Dzika muzyka” prezentowani byli podkarpaccy lirnicy: grał to Staszek Nogaj, grał Janusz Prusinowski, ja też, piękne!

 

Chrześcijanie, katolicy, /: prosze , posłuchajcie, :/

co wam będę opowiadał /: pilnie przystawajcie. :/

Byście wszystko zrozumieli i pożytek z tego mieli,

/: dla duszy zbawienie. :/

 

Pieśń dziadowska, którą znalazł w Archiwum MKL w Kolbuszowej ale śpiewała mu też ją jego mama i potwierdziła, ze to pieśń dziadowska, którą słyszano w Widełce i w Niwiskach.

 

Cymbały

Otrzymał w podarunku od Andrzeja Barana z Harty małe cymbały, właściwie dziecięce, na których uczyli się grać jego wujkowie. Już mnie palce świerzbią, żeby tym się zająć. Chcę się koniecznie nauczyć na nich grać i być może gdy zbuduję lirę to przyjdzie czas na cymbały. Wymagają pielęgnacji, wyczyszczenia i drobnych napraw. Andrzej Baran chyba mi je dal celowo. Ludzie grają na cymbałach ale nie potrafią zrobić cymbałów takich, jak kiedyś mistrzowie: są ciągle niedoskonałe, trzeba się tym zająć i spróbować rozgryźć problem. Widzę w tym szansę dla siebie. Będę próbował zrobić takie cymbały, chociaż jeszcze nie teraz. W każdym razie te cymbały to dar Boży.

 

 

Materiał zebrała: Jolanta Dragan